najpierw na uczelnię po wpis - no i pani doktor nie było. potem do roboty (5h wysilania jadaczki i oczu). w drodze powrotnej prułem jak dziki ale i tak 4 km przed chatą złapał mnie deszcz.
czas dojazdu do pracy skraca się wprost proporcjonalnie do opóźnienia wyjazdu z domu. dzisiaj pobiłem kolejny (mój) rekord: dystans 21 km połknąłem w 36 min. z powrotem trochę wolniej, nie katowałem się z przyspieszeniem na światłach i marsz po korytarzu wydziału też zrobił swoje.
z rana standardowo do pracy. no może trochę mniej standardowo, średnia z domu na Tauzen - 33.4 km/h. na chwilę obecną najlepsza średnia dojazdu do pracy. dziwne jest tylko to, sam czas dojazdu do pracy był taki sam jak zwykle - to chyba przez te światła :|
pogoda niezbyt miła: słońce świeciło, rzadkie chmurki ale wiatr od zachodu straszny, przejmujące zimno. pomimo to musiałem dzisiaj wykonać pewną operację, do której się zobligowałem, mianowicie musiałem zabrać kilku młodocianych na wycieczkę rowerową do niedalekich Lędzin. gdyby nie to zobowiązanie na pewno nie ruszałbym się w taki zimno z domu. ale jak mus to mus. po drodze masakra - po wczorajszej burzy pełno kałuż, młodzi mieli niezły popas w tym świństwie, ja nawet przez chwilę chciałem sam popluskać, ocuciła mnie wizja zasyfionego napędu :D po południu wiatr ustał i zrobiło się cieplej, popedałowałem więc po ksero notatek na exam.