z założenia jazda miała być regeneracyjna lub relaksująca. była z początku, potem wszystko popsuł autobus, który mnie wyminął... i tak się posypało do końca
to było tak: od pewnego czasu polewało i nie miałem ochoty się moczyć. jeździłem więc jak tylko trochę podeschło lub całkowicie było sucho. jednak od kilku dni pogoda znacznie się poprawiła i wstępnie ugadałem się z Marcinem na wypadzik w góry. wczoraj jednak ktoś mi przypomniał, że mam wobec niego zobowiązanie. i wyjazd trza było odwołać. nie mogłem dzisiaj wystartować wcześniej jak o 12 więc postanowiłem zaatakować powtórnie Ogrodzieniec; poprzednie wypady kończyły sie 'zmoczeniem' prawie w tym samym miejscu. Od samego początku walka z wmordewindem. Na szczęście zaopatrzyłem w grające pudełko i jakoś dawałem rade. noga podawała, nawet tak bardzo mi nie przeszkadzało, że kręcę sam. Za Bolesławem pomyliłem drogę i znów musiałem gnać DK, na moje szczęście jedna nitka była wyłączona z ruchu i mogłem sobie jechać środeczkiem :D Za Olkuszem zaczęły się interwały, w sumie by mi nie przeszkadzały gdyby nie ten wmordewind; jakoś dociągnąłem. pod zameczkiem jak zwykle pełno turystów... mało bikerów, kilku PRO :) dostaję wiadomość aby w drodze powrotnej zjechać na dotankowanie, do rodzinki. wlewam w siebie więc energetyka, zagryzam to gorzką i kierunek Dąbrowa Górnicza. Ojjjjjjjjjj teraz to była jazda!!! średnia poniżej 30 nie schodziła, blaszaki czasem z trudem mnie wyprzedzały. wiaterek w plecy, prawie z cały czas z górki, asfaltówka w dobrym stanie - miodzio :) Jazdę skończyłem - dosłownie - w Strzemieszycach. podstępnie mnie wkręcono na rodzinnego grilla, a że dzisiaj wyjeżdżał pewien Krystian to nie mogło zabraknąć ognistego napoju. Powrót do domu srebrnym wozem, rower poskładany w wielgachnym bagażniku. mam teraz lekki niedosyt, z powodu tych 3.3 km :/
ciężko się dziś wstawało po wczorajszym :D ostatni dzień pracy (na jakiś czas) w oddziale Jaworzno, a mnie się tak nie chciało kręcić. I do tego ból głowy...
tylko tyle dzisiaj nakręciłem lub aż tyle. a to z powodu II rocznicy ślubu mojej siostry ( nie ważne , której :P) jadę sobie więc na popołudniową przejażdżkę i dostaję wiadomość o potwierdzenie przybycia na wyżerkę :D zwrot i torpeda na chatę. nie muszę chyba mówić co było później ;) jutro poprawiny hehehe :D
bardzo przyjemny wypadzik do Pszczyny :) Jak zwykle sam ale dzisiaj mniej mi to dokuczało, bo uzbroiłem się w grające pudełko. więc praktycznie całą drogę w uszach rzępoliły ulubione kawałki. Wyjazd z bardzo dokuczliwym bólem głowy, do tego wiatr czołowy - jedyne co mnie trzymało w siodełku to przepiękna pogoda i słonko, które przyjemnie grzało ^^ Postanowiłem, że pojadę czerwonym szlakiem. Ale to byłoby zbyt piękne gdyby obyło się bez niespodziewajek... Gdzieś w okolicach Tychów trwają jakieś roboty drogowe i panowie zapomnieli wbić słupki z oznaczeniami, efektem czego pogubiłem się i kilka razy zawracałem. W końcu wyleciałem w okolicach Mikołowa :/ Straciłem sporo czasu na jazdę na czuja i szukanie jakieś sensownej trasy. Nawet miejscowi nie umieli mnie pokierować - dziwni ludzie, nie znają okolicy a przecież tam mieszkają. nvm Jakoś w końcu wgramoliłem się na trasę w stronę Kobióra, trochę nadgoniłem stracony czas. W samym zaś Kobiórze odnalazłem - ku mojej wielkiej uciesze - czerwony szlak, i odtąd już bez żadnych przeszkód dotarłem do Pszczyny. Żal mi tych ludzi, których tam widziałem(nie wszystkich oczywiście)... bez urazy ale otyłość zaczyna być u nas poważnym problemem :/ no nic sami wybierają styl życia
Na jakieś wolnej ławeczce wszamałem jakieś banany z sezamkami, chwila odpoczynku w słoneczku i zbieram się dalej. Powrót zaplanowaną już wcześniej trasą był o wiele przyjemniejszy, może to dlatego. że więcej bikerek spotykałem na trasie ;) I w przestała mi nawalać łeb - super :) Niedaleko domu znów się nieziemsko wkurzyłem, żeby nie powiedzieć gorzej :[ Ulubiona trasa przez las została zhańbiona, stłamszona, sponiewierana, rozjechana poorana przez quady - no żesz k...ich mać jak tylko dorwę jakiegoś przychlasta w tamtym miejscu to będzie miał ciężki powrót. aha zapomniałem wcześniej dodać - jednak powrót nie był aż tak spokojny - złapałem kapcia na pinezce, kilka minut i nieśmigana dętka założona; niefart
zamulony, przez połowę dnia próbowałem z siebie coś wykrzesać i dopiero pod koniec roboty lepiej mi szło, dziwny zbieg okoliczności ale to nie myśl o końcu pracy spowodowała, że lepiej się poczułem... tak! to słońce, które w końcu ładnie zaświeciło wzbudziło we mnie chęć do czegokolwiek :) super! znowu będzie ładna pogoda
w końcu mam dostęp do sieci i mogę uzupełnić zaległe wpisy :) dzisiaj chciałoby się rzec standardowo ale była jedna odmienność w monotonii ostatnich dni - przy powrocie do domu miałem siły, żeby trochę podciągnąć średnią :) power is back