pobudka o 4 rano, siostrzyczka wraca do siebie. mały płakał niesamowicie - zawsze tak jest ilekroć przychodzi dzień wyjazdu :| potem jazda do pracy, bez niespodzianek. powrót z doskokiem do Bikershopu.
wczorajszy powrót był lekko przesadzony, w dodatku o tak późnej porze. wstawało się ciężko, jechało się jeszcze ciężej. powrót przez 3 Stawy, gdzie było kupa ludu - jakaś techno-impreza odbywała się na lotnisku, lans, lans i jeszcze raz lans - bleh :/ kroił się ładny zachód słońca więc pognałem w stronę hałdy na Kostuchnie - spóźniłem się ok 10 min. ale widoki i tak były przepiękne. w drodze powrotnej bonus: Cadillac De Ville z 67, gdyby po drogach sunęły same takie krążowniki nie miałbym nic przeciwko. (zainteresowanych odsyłam do strony właściciela) wieczorem na herbatkę do siostrzyczki, mały rośnie jak na drożdżach
masa krytyczna, nie obyło się bez incydentu - gość autobusu potrącił jednego z zabezpieczających masę, skończyło się na na obtarciach i zniszczonym kole. powrót z panem Markiem, hehe całkiem ciekawy powrót :D
ranem standardowo do pracy, standardowo Bagienna, gdzie zwijają stary asfalt i kładą warstwę ścieralną nowego - teraz pruje się jeszcze szybciej :]
po pracy niestandardowo i niepowtarzalnie: ustawka w WPKiW pod żyrafą z właścicielką KTMa. była rundka po wielkiej pętli parku, były miłe pogaduchy i przyznam szczerze, że bardzo przyjemnie się wracało do domu, lekko i szybko, czyżby jakiś magiczny power? a może to tylko wiejący wiatr w plecy? a może...