aua... ten wpis jest dowodem na to, że jestem gupi :-) umyśliłem sobie dzisiaj, że na zajęcia pojadę rowerkiem >:] z rańca pogoda nie wyglądała dobrze ale około południa wyschło to co nakropiło i zapowiadało się dobrze. obiadek, herbata i myk do budy. deszczyk jednak nie wytrzymał i musiał lekko siknąć; co tam - przeca sie nie utopie. ale ostatnio mam jakieś 'szczęście' do urozmaiceń na rowerku więc i dzisiaj mnie ono nie opuściło. moim błędem było niedostosowanie jazdy do warunków, po trosze pycha, i może chęć zaszpanowania? nie wiem. na pewnym zakręcie dosyć ostrym(w dodatku z górki) zawsze jadę co najmniej 30 i zawsze zostawiam w tyle sznurek balszaków. tylko, że to zawsze jest przy suchym asfalcie... dzisiaj było lekko ślisko, więc zanim z mojej twarzy zniknęła mina zdziwienia przejechałem dupskiem po asfalcie - tak z 10m żeby nie przesadzać. ofiar nie było, szkoda mi tylko rozprutych gaci, siodełka, butów :/ miałem jednak szczęście - nie wytrąbiłem pod żaden samochód ;) tylko pupa bolała na zajęciach.
ku#%*&$@$@ piiiiiii! <cenzura> piiiiii, piiiiiiiiii #$%@#!@# <cenzura> !!! taki fajny dzień na kręcenie, a przez jeden mały shit wszystko poszło w diabli. Od samego rana napaliłem się na dawno zaplanowaną traskę i pomimo dość niskiej temperatury, ba nawet mocnego mrozu chęć mi nie przeszła. zrobiłem więc, co miałem do zrobienia i dalej wpinać się w spd'ki. Złośliwe wietrzysko wiało od kilku dni z północnego-zachodu więc dzisiaj pognałem na południe. Miałem niezłego dopalacza w plecy więc poniżej 35km/h nie schodziło. Ale to byłoby za piękne, gdyby trwało do końca i w Tychach, na którymś z kolei rondzie puffff! i lać gotowy. własnym oczom nie wierzyłem co mi się wbiło w oponę O.O po rozebraniu okazało się jeszcze, że dętką jest pokiereszowana na wylot. w skrócie: 20 min na mrozie, przemarznięte stopy, palce u rąk bez czucia, dętka poklejona. Dotaszczyłem się jakoś na Paprocany i nie miałem już sił na dalsze kręcenie. Z powrotem do Mysłowic podjechałem busem. Totalna kicha, shit happens :[
Śnieg :/ jasny gwint! Do południa pogoda się jakoś trzymała, powiem nawet, że było bardzo ładnie. Ale mroźny wmordewind z północy nie zapowiadał nic dobrego... wypadzik nad zalew do Dziećkowic jakoś mi się udał, a że stykło jeszcze sił to pokręciłem do elektrycznego. I klapa: zaciągnęło chmurami i sypnęło śniegiem - efekt paluchy u nóg zmarznięte na max i zero chęci do jutrzejszego pedałowania.
14 lutego... a ja kręciłem sam. obiecuję sobie, że to już ostatni rok tak jest, mam nadzieję :] Po za tym dzisiaj swój żywot zakończył łańcuch, który po wielokrotnej 'reanimacji' znów się dziś urwał; wytrzymując ostatnie naprężenia pozwolił mi dojechać do sklepu na Brzęczkach. No i okazało się. że trza wymienić wszystko jak leci: kaseta, korba, suport i łańcuch ofc. Na moje szczęście serwisant nie miał dużo roboty i w sekund pięć wszystko wymienił. Teraz to jest jazda! najmniejsza koronka znów musi cierpieć katusze :D wielkie podziękowania dla mechanika, który wymienił to za darmo.
trasa: standardowo, czyli po Mysłowicach
à propos walentynek obym nigdy nie musiał dokonywać podobnego wyboru
Zimno. 2 pary grubych skarpet słabo sobie radzą utrzymaniem temperatury i palce trochę marzną. Mimo dzisiejszej aury musiałem na chwilę gdzieś wyskoczyć i się zrelaksować.
Zwiedzanie ciekawszych zakątków Mysłowic. Słonko fajnie grzało, lekki mrozik ptaszki ćwierkały, dużo smrodu na ulicach - tak mogę w skrócie opisać dzisiejszy wypadzik :) Jeśli taka ładna pogoda się utrzyma przez dłuższy czas to na pewno jakaś dłuższa trasa się trafi.
trasa: trochę ładniejszymi ulicami; po Mysłowicach
jest coraz lepiej. Mimo, że chęci były wielkie to zamiast 50-tki wyszło wiele mniej. Poniekąd winny jest zimny wiatr, który robi spustoszenie w płucach. może jutro uda się wykręcić więcej.
Mimo, że ostatni wpis na tym blogu był dobre kilka miesięcy temu to nie przestałem jeździć i czasem udało mi się w miesiącu kilkanaście km :) Od nowego roku miało być lepiej ale z powodu kilku czynników dopiero dzisiaj wystartowałem na dobre. Postaram się nadgonić.